sobota, 5 września 2015

Fangirl






Tytuł: Fangirl
Autor: Rainbow Rowell
Tłumaczenie: Magdalena Zielińska
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)
Liczba stron: 380







Nie będzie kłamstwem to, jeśli powiem, że przez ostatnie dwa miesiące nie zrobiłam praktycznie nic produktywnego i całe dnie leniuchowałam. A jednak teraz, po powrocie do szkoły, miejscu budzącym w niektórych prawdziwy lęk, czuję się jakbym przez ostatnie miesiące pracowała równie ciężko, bo w ogóle nie jestem wypoczęta. I chociaż z jednej strony cieszę się, że ponownie będę widywać tyle przyjaznych twarzy i w końcu pouczę się czegoś pożytecznego, to jednocześnnie wiem, że jakoś będę musiała ograniczyć spożywanie książek. A przynajmniej tych połączonych z fikcją literacką. Pomijając lektury i niektóre podręczniki, oczywiście. Za to wzbudziło to we mnie pewne skojrzenie z powieścią, którą przeczytałam już stosunkowo dawno, ale nie potrafiłam zdobyć się na umieszczenie jej recenzji. Chyba dlatego, że w sieci można spotkać mnóstwo pozytywnych słów na jej temat, a ja nie będę wyjątkiem.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Wybacz mi, Leonardzie






Tytuł: Wybacz mi, Leonardzie
Autor: Matthew Quick
Tłumaczenie: Jacek Konieczny
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)
Liczba stron: 406








„Wybacz mi, Leonardzie” jest drugą książką autorstwa Matthew Quicka, którą miałam okazję przeczytać. Po „Poradniku pozytywnego myślenia” spodziewałam się czegoś całkiem dobrego, jednak historia Leonarda dała mi znacznie więcej niż mogłam przypuszczać.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Cyrk Nocy







Tytuł: "Cyrk Nocy"
Autor: Erin Morgenstern
Tłumaczenie: Piotr Gołębiowski
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 432







Kiedy widzę wyprzedaż książek, nie ma szans, żebym nie zajrzała do miejsca, w którym odbywa się tak wspaniałe wydarzenie. I tym razem, w moje ręce wpadły nowe nabytki. Być może przez przypadek, być może były mi przeznaczone. I myślę, że w przypadku "Nocnego Cyrku", ten drugi scenariusz jest znacznie bardziej prawdopodobny. Nie jest to książka, którą można streścić, nie krzywdząc przynajmniej połowy bohaterów, których historie zostały zapisana na kartach tej powieści. Wręcz przeciwnie, debiut Erin Morgenstern wymaga czegoś znacznie więcej niż  tylko paru słów, ponieważ to powieść, o której można dyskutować godzinami.

Muszę przyznać, że na początku ciężko było mi się w nią wczuć i poświęcić kilka godzin na dłuższą lekturę. Nie wiem dlaczego, gdyż kiedy w końcu znalazłam dla niej trochę czasu, usiadłam z ciepłą herbatą w dłoni, przez cały dzień nie zrobiłam niczego innego oprócz poznawania magicznego świata Nocnego cyrku i jego bohaterów.

"Cyrk pojawia się znikąd"

Cyrk Snów nie jest typowym miejscem, a jego bramy otwierane są dla zwiedzających tylko od zmierzchu do świtu, zapraszając gości do świata biało-czarnych namiotów, zawierających prawdziwe tajemnice. Co ciekawe, nikt nie wiedział, kiedy ani gdzie odbędzie się następnie takie wydarzenie. Bazując tylko na opisie, znajdującym się na okładce, można by przypuszczać, że jest to przede wszystkim opowieść o Celii i Marku, parze iluzjonistów, którzy dawno temu zostali zobowiązani przez swoich opiekunów do udziału w tajemniczym pojedynku, do którego byli szkoleni przez całe swoje życie. Przez długi czas bohaterowie nawet nie wiedzą o swoim istnieniu, ale kiedy mają okazję się poznać, zakochują się w sobie bezgranicznie. Nie jest to sprzeczne z regułami gry, ale znacznie ją utrudnia. W międzyczasie poznajemy również twórców cyrku, niepozornego Baileya oraz osoby podążające za magiczną grupą po całym świecie. A każda z tych osób ma do wykonania swoje zadanie, przydzielone już dawno temu.

Oprócz tego, przedstawiono kilka innych kwestii, wartych przemyśleń. Jedną z nich, która zrobiła na mnie największe wrażenie jest ta dotycząca spełniania marzeń. Teoretycznie jest to temat, który zna każdy, ale który jest coraz częściej pomijany w związku z pędem życia czy chęcią spełnienia oczekiwań innych osób, diametralnie różnych od naszych własnych pragnień.

Nie można nie docenić niesamowitego klimatu, który po prostu uderza w czytelnika z każdego rozdziału, z każdej strony i każdego zdania. Mam wrażenie, że w tej powieści nie tylko cyrk jest zaczarowany, ale również słowa, którymi autorka buduje świat. Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie do każdego rozdziału informacji na temat daty i miejsca owych wydarzeń, co wymaga pełnego skupienia, ale pozwala na samodzielne kojarzenie różnych wątków przedstawionych w różnych latach, a czasem wymaga uzupełnienia reszty historii przez samych siebie.

Prawie od początku miałam jakieś swoje przypuszczenia co do tego, jak mogą potoczyć się losy Celii, Marca i Nocnego Cyrku. Myślę, że każdemu nasuną się one wcześniej czy później. Właściwie dlaczego miałaby się nie potwierdzić, skoro od kilku rozdziałów działo się to, czego się spodziewałam? I w tym momencie, muszę przyznać, że Erin Morgenstern mnie zaskoczyła, ponieważ zakończenie skierowało bohaterów w zupełnie innym kierunku, niż pomyślałam. A to chyba dobrze.

Autorka rzeczywiście dość powoli buduje napięcie, ale robi to naprawdę nieźle. Książka wprawiła mnie w trochę melancholijny nastrój, powiązany z kolejną mini depresją "poksiążkową", na którą cierpię zawsze wtedy, gdy muszę skończyć coś dobrego, kiedy przewracam ostatnią stronę i wiem, że reszta akcji może toczyć się już tylko w mojej głowie. Szczerze mówiąc, nie przypuszczałam, że to może być pozycja, która spodoba mi się tak bardzo, przez co sięgałam po nią z pewnym powątpiewaniem, ponieważ trochę odbiega od mojego książkowego klimatu. A jednak w rzeczach pozornie zwyczajnie, skrywają się tajemnice warte poszukiwań. Teraz wiem, że nie pozostaje mi nic innego, jak przyznać się do błędu i czekać na kolejne powieści Erin Morgenstern, której "Nocny Cyrk" zwyczajnie mnie oczarował.

sobota, 22 sierpnia 2015

Maybe Someday









Tytuł: "Maybe someday"
Autorka: Colleen Hoover
Tłumaczenie: Piotr Grzegorzewski
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 440






Kiedy stwierdziłam, że napiszę recenzję „Maybe Someday” Colleen Hoover, miałam w głowie mini plan tego, o czym chciałabym wspomnieć. Jednak w momencie, gdy usiadłam przy komputerze, została mi jedynie pustka, a moje myśli popłynęły w zupełnie innym kierunku. Dlaczego? Być może dlatego, że wciąż jestem w innym świecie, z którego pewnie nie wyrwę się tak szybko.

Słyszałam opinie osób z mojego otoczenia, że jest to kolejna książka o miłości, jakich powstaje w tej chwili mnóstwo i właściwie nie warto wydawać na nią takich pieniędzy. Przyjęłam to do wiadomości, grzecznie się uśmiechnęłam, a przy następnej okazji, kiedy znalazłam się w księgarni, kupiłam ją po to, aby wyrobić własne zdanie i przekonać się na własnej skórze czy jest aż tak beznadziejnie. Początkowo nie mogłam się za nią zabrać, ale kiedy w końcu przyszedł odpowiedni czas, zarwałam całą noc. Rozumiem, że każdy ma swój gust i jednemu coś może się spodobać, a drugiemu nie. Ale wiem jedno, jest to historia, do której pasuje wiele przymiotników, tylko że w życiu nie nazwałabym jej nieoryginalną czy przesłodzoną. Więc jedyny wniosek, który mi pozostał jest taki, że osoby, z którymi rozmawiałam o „Maybe Someday” w rzeczywistości jej nie przeczytały.

22. urodziny to dzień, który każdy powinien świętować – jest się młodym, ma się mnóstwo perspektyw i całe życie przed sobą. Wspaniałe przyjęcie niespodzianka, dobra muzyka, mnóstwo gości i prezentów, a to wszystko dzięki najlepszej przyjaciółce i chłopakowi, którzy zawsze chcą jak najlepiej i o tym szczególnym dniu myśleli już od dawna. No cóż, nie takie były urodziny Sydney. Dziewczyna w ciągu zaledwie paru godzin straciła pracę i prawie stałaby się bezdomna, gdyby nie ten chłopak z naprzeciwka, którego codziennie podgląda, kiedy gra przepiękne utwory na swoim balkonie. Jak się okazuje tworzą idealny duet – on komponuje, jednak nie może przełamać swojej blokady do pisania słów, za to ona pisze prosto z serce i okazuje się świetną tekściarką. Być może brzmi to prozaicznie, jakby rzeczywiście była to kolejna ckliwa historia o miłości dwóch młodych osób, ale ich życie wcale nie jest takie proste, a oni sami wiedzą, że nie będą mogli być szczęśliwi bez krzywdzenia innych.

Jest coś magicznego w tej książce, co sprawiło, że z niecierpliwością czekałam na kolejne strony i nawet kiedy dopadło mnie potworne zmęczenie, po prostu nie mogłam jej tak sobie odłożyć na szafkę nocną, iść spać i dokończyć rano. Wiedziałam, że i tak nie ma żadnych szans na to, że zasnę, dopóki jej nie dokończą. A za oknem zaczynało już wschodzić słońce… W każdym razie, uwielbiam uczucie, które sprawia, że przenoszę się do innego świata i kompletnie zapominam o otaczającej mnie rzeczywistości. Tak było właśnie tutaj. Być może stało się to za sprawą utworów, które zostały skomponowane specjalnie dla powieści „Maybe Someday” przez Collen Hoover i Grffina Petersona. Kiedy na pierwszej stronie zobaczyłam wpis od autorki, który zawiera kod przenoszący do piosenek, pomyślałam po prostu „wow!”. Okazało się, że jest nawet jeszcze lepiej niż przypuszczałam. Słuchałam ich zawsze wtedy, kiedy w książce ukazywał się tekst, a do dzisiaj nie mogę wyrzucić części z nich z głowy. Dzięki temu historia Sydney i Ridge’a stała się czymś namacalnym, czymś rzeczywistym – zupełnie tak jak sprawy i problemy poruszane przez autorkę.

Jedynym minusem jest dla mnie to, że w pewnym momencie czytelnik może poczuć się nieco znużony ciągłymi opisami rozterek bohaterów i powtarzalnością niektórych ich myśli. Być może takie wnioski wywołało u mnie zmęczenie spowodowane późną godziną, a być może rzeczywiście jest ich zbyt dużo. Na szczęście nie jest to coś, co powodowało, że miałam ochotę wyrzucić książkę, a jedynie takie małe spostrzeżenie na temat konstrukcji powieści.

Książka jest pisana w pierwszej osobie w czasie teraźniejszym, a wydarzenia są przedstawiane zarówno z perspektywy Ridge’a, jak i Sydney. Muszę przyznać, że kiedyś byłam wielką przeciwniczką narracji, która odbiegałaby od schematu czasu przeszłego, a teraz nawet tego nie zauważyłam i zorientowałam się dopiero po paru rozdziałach, że wszystko rozgrywa się „właśnie teraz”. W żadnym wypadku to nie przeszkadza, a sądzę, że nawet dodaje pewnego uroku.


W wielkim skrócie: burza emocji. Płakałam (chyba równie często jak główna bohaterka) i śmiałam się, a rzadko kiedy jakaś książka wywołuje we mnie aż takie uczucia. W ten sposób zafundowałam sobie kolejną mini depresję książkową, ale sądzę, że było warto. Ostatnio chyba tego nadużywam, ale „Maybe Someday” jest kolejną książką, którą dodaję na półkę swoich ulubionych i myślę, że tym razem moja obietnica, że zajrzę do niej jeszcze w najbliższym czasie, nie będzie rzucona na wiatr. 

piątek, 21 sierpnia 2015

Powitanie + Stos 1/2015

Stos 1/2015, czyli wreszcie się odważyłam.

Długo zastanawiałam się czy zdecydować się na powitanie, czy od razu rzucić się na głęboką wodę z pierwszą recenzją. W końcu, ze względu na moją naturę, stanęło na tym pierwszym, ale żeby temat nie odbiegał całkiem od blogowego przeznaczenia, przedstawię również moją dumę, pierwszy lipcowo-sierpniowy stosik z książkami, które mam zamiar zrecenzować w najbliższym czasie. 

Dlatego teraz oficjalnie: chciałabym powitać wszystkich (chociaż na razie nie ma tu nikogo oprócz mnie) i podziękować za odwiedzenie świata The Bookhood. Mam nadzieję, że każdy znajdzie tu coś dla siebie i zostanie na dłużej. Będę się starała, aby to miejsce stale się rozwijało i było możliwie jak najlepsze, jednak przede wszystkim chcę, aby było otwarte - na opinie, dyskusje czy wspólne niecierpliwe wyczekiwanie na kolejne tomy naszych ulubionych serii. 

Jestem kompletnie początkująca, mimo że to jest już któreś z wielu podejść do prowadzenia bloga, dlatego będę wdzięczna za wszystkie sugestie, które sprawią, że ta strona będzie chociaż odrobinę lepsza.

Ale jak mówi chińskie przysłowie: "Samym gadaniem ryżu nie ugotujesz", a "Żeby poruszyć świat, trzeba najpierw ruszyć się samemu" (Arystoteles), dlatego do pracy! ;)


A oto przedstawiam stos nr 1 (i trochę numer 2), który łączy w sobie moje wakacyjne nabytki. Jest trochę czytania, ale czekam z niecierpliwością na każdą kolejną stronę, korzystając z ostatnich dni ukochanych wakacji.


Od góry i lewej strony:
  1. "Wołanie kukułki", Robert Galbraith
  2. "Maybe someday", Colleen Hoover" [Recenzja]
  3. "Wybacz mi, Leonardzie", Matthew Quick [Recenzja]
  4. "Fangirl", Rainbow Rowell
  5. "Cyrk Nocy", Erin Morgenstern [Recenzja]
  6. "Zimowa opowieść", Mark Helprin
  7. "Jedwabnik", Robert Galbraith
  8. "Mansfield Park", Jane Austen
  9. "Gra", Brian Haig
  10. "Niezbędnik obserwatorów gwiazd", Matthew Quick
  11. "Prawie jak gwiazda rocka", Matthew Quick
  12. "7 razy dziś", Lauren Oliver
  13. "Girl Online", Zoe Sugg
Mam nadzieję, że spodoba się Wam tutaj, dlatego do napisania!
(Kliknięcie na przycisk "Opublikuj" wywołuje u mnie drżenie rąk)